Wędrówki górskie, rowerowe wyprawy, backcountry, podróże.

Walim, Wielka Sowa, Kozie Siodło, Sztolnie Walimskie.

Podobnie jak w ubiegłym roku tak i teraz, wracając ze Szwecji do domu odwiedziłem mojego syna Mateusza mieszkającego we Wrocławiu. Spędzając u Niego kilka dni znalazłem też trochę czasu aby pojechać w Sudety. Tym razem pojechałem w Sudety Środkowe aby przejść się po Górach Sowich.

Widok z okolicy schroniska „Orzeł” na zachód.

Walim – geneza nazwy i położenie.

Swoją wędrówkę rozpocząłem w centrum miejscowości Walim, gdzie zostawiłem samochód. Nie spiesząc się zbytnio przeszedłem przez tą niegdyś górniczą wieś zwaną wtedy Waltersdorf (Wieś Waltera). Później, po wojnie trzydziestoletniej kiedy to została wyludniona, nazywano ją Wüstewaltersdorf co znaczyło Pusta Wieś Waltera. W połowie XVII wieku właścicielami wsi stała się rodzina von Zedlitzów i od tego czasu wieś zaczęła się lepiej rozwijać, głównie za sprawą powstających tu zakładów tkackich. Jej nazwa przetrwała do końca drugiej wojny światowej. W 1945 polskie władze nadały jej na krótko nazwę Łokietek aby od 7 maja 1946 zmienić ją ostatecznie na Walim. O dawnej świetności tej miejscowości świadczą ruiny zakładów tkackich i włókienniczych, z których dawny Wüstewaltersdorf był znany. Zachowały się tu także dość liczne murowane budynki i kamienice z tamtych czasów.

Walim.

Leżąca w województwie dolnośląskim i powiecie wałbrzyskim duża miejscowość Walim jest siedzibą gminy. Jest ona pięknie położona w głębokiej i wąskiej dolinie rzeczki Walimki i jej dopływu Sowiego Spławu, u podnóża najwyższych partii Gór Sowich.

Walim – nieco o początkach miejscowości.

To stara wieś, której początki sięgają zapewne XIII wieku. Pierwsze pisane wzmianki o tej wsi pochodzą z roku 1305 kiedy to mieszkający tu osadnicy znad Renu trudnili się poszukiwaniem i wydobywaniem srebra i złota. Od początku swojego istnienia wieś związana była z pobliskim zamkiem Grodno w Zagórzu Śląskim. W okresie wojen husyckich osada mocno ucierpiała.

W pierwszej połowie XVI wieku wieś stała się posiadłością Melchiora von Seydlitza, sędziego dworu świdnickiego. Za jego rządów rozpoczęto odbudowę wsi zakładając osadę protestanckich wygnańców z Czech, Moraw i hrabstwa kłodzkiego. Historia pierwszego, drewnianego kościoła ewangelickiego sięga 1548 roku. Kilkanaście lat później wybudowano drewnianą dzwonnicę umieszczając w trzy dzwony.

Rozwój górnictwa przerwała wojna trzydziestoletnia, która doprowadziła do ponownego, prawie całkowitego zniszczenia wsi. Wkrótce okazało się też, że złoża srebra nie były tak obfite jak wcześniej się spodziewano. Ponadto po wojnie trzydziestoletniej szalały zarazy i epidemie. Wszystko to przyczyniło się do znacznego wyludnienia wsi i okolic. W efekcie Waltersdorf zaczął być nazywany Wüstewaltersdorfem.

Po wyczerpaniu okolicznych złóż pozostali mieszkańcy musieli poszukać sobie innych źródeł utrzymania.

Od roku 1618 Wüstewaltersdorf należał do rodziny von Czettritz. Po bezpotomnej śmierci ostatniego z rodu dobra nabył Hans Christoph von Zedlitz z linii rodziny Wilkau. Od tego czasu przez kolejne, prawie dwa stulecia właścicielami Wüstewaltersdorfu stała się rodzina von Zedlitzów. Wtedy też na większą skalę zaczęto zajmować się wyrobem tkanin głównie z lnu, i handlu nimi.

Walim – czasy von Zedlitzów i rozwój tkactwa.

Po wojnie trzydziestoletniej w 1654 roku kościół św. Barbary przeszedł w ręce katolików. W roku 1803 w miejsce niszczejącej drewnianej świątyni rozpoczęto budowę nowej, murowanej, którą ukończono i konsekrowano w roku następnym. Później jeszcze wielokrotnie budynek kościoła poddawany był różnego rodzaju remontom i przebudowom. W efekcie, w 1959 roku kościół św. Barbary wpisano do rejestru zabytków.

Od XVIII wieku Wüstewaltersdorf był już dużą wsią. W 1751 roku ukończono budowę kościoła ewangelickiego ufundowanego przez Heinricha von Zedlitza.

Była to murowana trójnawowa świątynia pw. św. Jadwigi. W końcu XVIII wieku we wsi istniały więc dwa kościoły. We wsi była też plebania i szkoła ewangelicka, dwa folwarki, 6 bielników i ciągle wzrastająca liczba tkaczy-chałupników. Jeden z przedstawicieli możnego rodu von Zedlitzów – Carl Abraham von Zedlitz był pruskim ministrem stanu i sprawiedliwości co też miało niebagatelny wpływ na rozwój Wüstewaltersdorfu. Był on także reformatorem szkolnictwa i to on był pomysłodawcą wprowadzenia do szkół egzaminów dojrzałości (matury). Po śmierci został pochowany w krypcie rodowej, mieszczącej się w kościele św. Jadwigi.

Już w końcu XVIII wieku powstały pierwsze manufaktury specjalizujące się w bieleniu, a potem farbowaniu i wykańczaniu płócien. Znaczna cześć produkcji przeznaczona była na eksport, również na inne kontynenty. Największy rozwój wsi przyniósł wiek XIX. Odtąd w każdy czwartek odbywały się tu duże targi, na których handlowano tkaninami, płótnem i przędzą. Ponadto w okolicznych miejscowościach pracowali liczni tkacze współpracujący z miejscowymi manufakturami i kupcami.

Ruiny.

W połowie XIX wieku wraz z pojawieniem się na światowych rynkach bawełnianych tkanin wyrabianych głównie w Anglii metodami przemysłowymi, chałupnicza produkcja tutejszych tkanin zaczęła być nieopłacalna. Uruchomiono wtedy na większą skalę tkalnie żakardowe, bielniki i wykańczalnie.  

Walim – rozwój turystyki czasy współczesne.

W 1808 roku Heinrich von Zedlitz sprzedał rodzinne dobra Carlowi Friedrichowi Weidelhoferowi, który także intensywnie rozwijał tkactwo w całej okolicy. W tamtym okresie powstała też cegielnia, browar i dwie gorzelnie, funkcjonował szpital i założony w 1810 roku sierociniec. Była tu też szkoła ewangelicka, funkcjonowało 7 młynów i 5 foluszy. Po śmierci Weidelhofera jego spadkobiercy sprzedali dobra w 1841 roku Carlowi Leopoldowi hrabiemu von Zieten. Od tego czasu właściciele majątku zmieniali się bardzo często.

Ruiny zakładów tkackich w Walimiu.

Równocześnie Wüstewaltersdorf rozwijał się jako letnisko i baza turystyczna bo stanowił doskonały punkt wejścia na Wielką Sowę. Już w latach 80-tych XIX wieku docierała tu regularna linia omnibusów z Jedliny Zdroju i Świdnicy dzięki której coraz więcej turystów miało możliwość tu dojechać. We wsi powstawały gospody z miejscami noclegowymi. Rozwój przemysłu i turystyki spowodował, że w latach 1913-14 zbudowano kolejkę doprowadzoną tutaj z Jugowic. Była to jedna z pierwszych kolejek elektrycznych na tym terenie. Linia tej kolejki funkcjonowała do 1959 roku, po czym zamknięto ją a następnie rozebrano.

W okresie II wojny światowej w Wüstewaltersdorf i w okolicach zaczęto realizować na ogromną skalę roboty budowlane w ramach podziemnego kompleksu „Riese”. O tym jednak opowiem w dalszej części, kiedy przechodził będę obok Sztolni Walimskich.

Po drugiej wojnie światowej kontynuowano tu produkcję tkanin lnianych. Jednak w początku lat 90-tych XX wieku zakłady tkackie upadły a mieszkańcy Walimia zaczęli borykać się z bezrobociem.

Cesarską Drogą na Małą Sowę.

Idąc ulicami Walimia warto zwrócić uwagę na kilka zachowanych tu budynków szachulcowych oraz innych starych, murowanych kamienic.

Przykład budownictwa szachulcowego.

Niektóre z nich są przykładem przedwojennego stylu budownictwa sudeckiego. We wsi rośnie też lipa drobnolistna – Pomnik Przyrody, na którym umieszczona jest stosowna tabliczka. Jest też i druga, drewniana tabliczka sugerująca jakoby lipa pochodziła z czasów piastowskich, co jest dużą przesadą bo liczy sobie ona obecnie około 240 lat.

Po przejściu się uliczkami Walimia udałem się żółtym szlakiem PTTK na Jelenią Polanę, mijając po drodze ujęcie wody pitnej dla Walimia.

budynek ujęcia wody
Ujęcie wody pitnej przy szlaku żółtym na Małą Sowę.

Na Jeleniej Polanie zaglądnąłem do drewnianego deszczochronu, w którym walały się kilogramy śmieci. Obok deszczochronu na dużym placu ma początek składowisko drewna.

Jelenia Polana – deszczochron i skład drewna.

Cesarską Drogą (niem. Kaiser Weg) dość stromo wznoszącą się w górę dotarłem na Małą Sowę (972 m n.p.m.). Wierzchołek Małej Sowy, który szlak omija, wznosi się około 50 metrów na północ od szlaku żółtego więc bez problemu można go odszukać i na niego wejść. Na pniu wysokiego świerka umieszczono stosowną tabliczkę z podaną wysokością tego szczytu.

Przejście Cesarską Drogą z Małej Sowy na Wielką Sowę nie stanowi żadnej trudności bo droga ta jest szeroka i prawie płaska, praktycznie bez żadnych stromszych podejść. Doskonale nadaje się zimą do uprawiania narciarstwa biegowo-śladowego. Można z niej podziwiać panoramy odległych, sudeckich pasm.

Widok z Cesarskiej Drogi na Sudety.
Widok z Cesarskiej drogi na południe.

Wkrótce dochodzę do Rozdroża między Sowami i od tego miejsca trzeba się już spodziewać znacznej ilości mijanych ludzi co nie dziwi bo Wielka Sowa to bardzo popularne miejsce.

Wielka Sowa (niem. Hohe Eule) – 1015 m n.p.m.

To najwyższy i jedyny przekraczający 1000 m szczyt Gór Sowich, na której znajduje się zbudowana z kamienia i żelbetonu wieża widokowa o ładnej i ciekawej architekturze. Jej wysokość wynosi 25 m a oddana została do do użytku 24 maja 1906 roku. Nosiła ona wtedy imię Ottona von Bismarcka (Bismarckturm). Po II wojnie światowej wieży nadano imię gen. Sikorskiego a od września 1981 roku nosiła imię wybitnego krajoznawcy Mieczysława Orłowicza. Wcześniej na Wielkiej Sowie stała drewniana wieża widokowa zbudowana w 1885 roku, która przetrwała do roku 1904.

Z wieży rozciąga się jeden z najrozleglejszych i najpiękniejszych widoków w całych Sudetach.

Niestety – nie było mi dane na nią wejść bo właśnie w tym czasie przeprowadzany jest jej remont. Otoczona jest rusztowaniami i barierkami nie do przejścia więc trzeba się było z tą sytuacją pogodzić. Aby jednak przekonać się o tym jak ładne widoki rozciągają się z tej wieży, trzeba będzie wybrać się tutaj już po jej remoncie. Teraz, po namiastkę widoków z wieży (ale tylko w kierunku północnym) trzeba zejść trochę niżej, w stronę górnej stacji nieczynnego od 2011 roku wyciągu narciarskiego. Widać stamtąd jak na dłoni masyw Ślęży i dalej równiny Niziny Śląskiej. I to by było na tyle (w tej sytuacji) w temacie widoków z Wielkiej Sowy …

Widok na Ślężę z górnej stacji nieczynnego wyciągu na Wielkiej Sowie.

Sam szczyt Wielkiej Sowy stanowi jeden z ważniejszych węzłów szlaków w całych Sudetach. Krzyżują się tu liczne szlaki piesze, rowerowe i narciarskie. Oprócz wieży i masztu przekaźnika telefonii komórkowej jest tu też okazała kaplica, budka z pamiątkami oraz miejsca biwakowe okupowane przez większość tu wchodzących.

Miejsce biwakowe na wierzchowinie Wielkiej Sowy.

Przełęcz Kozie Siodło.

Z zatłoczonej Wielkiej Sowy udaję się w kierunku południowo-wschodnim zgodnie z przebiegiem GSS w kolorze czerwonym. Równolegle z nim biegnie szlak żółty. Po dotarciu do Rozdroża pod Wielką Sową skręcam zgodnie ze znakami szlaku czerwonego na południe, zostawiając tym samym żółty szlak, który dalej prowadzi w kierunku wschodnim. W ten sposób dochodzę do Koziego Siodła, które oddziela Wielką Sowę (1015 m n.p.m.) od Koziej Równi (930 m n.p.m.).

Kozie Siodło (niem. – Falkenberger Ladestatt) to przełęcz osiągająca wysokość 887 m n.p.m.

Położona jest na północny zachód od Jugowa w środkowo-południowej części Gór Sowich, na południowy wschód od Wielkiej Sowy.

Stanowi ona wyraźne, rozległe, dość głęboko wcięte obniżenie, o łagodnych zboczach i stromych jarach potoków, wcinających się w gnejsowe podłoże. Okolice przełęczy w całości porośnięte są lasem regla dolnego. Do przełęczy dochodzi z Sokolca leśna droga zwana „Półkorcową Drogą”. Przełęcz ta także jest ważnym węzłem szlaków turystycznych, zarówno pieszych, rowerowych jak i narciarskich. Krzyżują się tu też lokalne drogi leśne. Także i tutaj znajduje się wygodny deszczochron i ławeczki dla odpoczywających.

Z Koziego Siodła kieruje się na zachód wzdłuż znaków żółtego szlaku PTTK.

Schronisko „Sowa”.

Odcinkiem tego szlaku poprowadzono narciarski szlak turystyczny „Sowa”. Rejon Gór Sowich znany jest z doskonałych warunków do uprawiania turystyki narciarskiej. Śnieg utrzymuje się tutaj długo, trasy nie są wymagające nie ma tu też dużych przewyższeń i stromizm więc utrzymanie ich nie jest trudne. Może kiedyś będzie mi dane wybrać się tu zimą na śladówki? Mam taką nadzieję – tymczasem chodząc sowiogórskimi szlakami zwracam baczną uwagę na możliwości poruszania się tu na nartach. I rzeczywiście – oznakowanych i dobrze utrzymywanych tras narciarskich jest tutaj kilka. Mają one też swoje nazwy i oznaczenia odpowiednimi symbolami: Sokół, Sowa, Lis, Niedźwiedź, Nietoperz, 9 Buków, Salamandra. Zainteresowani trasami narciarskimi znajdą więcej informacji tutaj: Trasy narciarskie Gór Sowich .

Na przejście z Koziego Siodła do dawnego schroniska „Sowa” z pewnością wystarczy pół godziny marszu.

Schronisko Sowa zwane z niemiecka Eulenbaude, to historyczny obiekt turystyczny położony na wysokości ok. 900 m n.p.m. Usytuowane jest w sąsiedztwie GSS na odcinku z Przełęczy Sokolej na szczyt Wielkiej Sowy. Otoczone pięknymi terenami porośniętymi lasem gdzie panuje prawdziwie górski klimat dający poczucie miejsca będącego enklawą spokoju i nie skalanego jeszcze komercją. Obecnie – ze względu na zmianę dzierżawcy jest nieczynne więc to dodatkowo powoduje, że znajduję tu spokój.

Jest to najstarsze z istniejących do dzisiaj schronisko górskie w całych Górach Sowich. Jego wnętrze oddaje oryginalny, historyczny wygląd sudeckiego schroniska, oczywiście z kominkiem w środku.

Dawne, nieużywane już schronisko Sowa – widok od południa.

Carl Wiesen i historia schroniska „Sowa”.

Inicjatorem powstania tutaj schroniska był Carl Wiesen(1834 – 97) przedsiębiorca, współwłaściciel walimskich zakładów włókienniczych „Websky, Hartmann & Wiesen AG”. Na budową schroniska przeznaczył zakupiony przez siebie grunt w górnej części Sokolca. Był też zasłużonym przewodniczącym Towarzystwa Sowiogórskiego (niem. – Eulengebirgsverein Waltersdorf), zaangażowanym w budowę pierwszej wieży na Wielkiej Sowie. Współpracował z innymi towarzystwami górskimi propagując turystykę w Górach Sowich i przystosowując ją dla potrzeb turystów. Wspierał budowy innych schronisk, wież widokowych i miejsc wypoczynku oraz znakowanie szlaków.

„Sowa” od frontu – czyli od zachodniej strony.

Schronisko otwarto w kwietniu 1897 r. a więc w tym samym czasie gdy odchodził z tego świata inicjator budowy tego schroniska. Rok później niedaleko schroniska wystawiono obelisk z tablicą pamiątkową poświęconą Carlowi Wiesenowi. Kilka lat po wojnie tablica ze zdewastowanego obelisku zniknęła i przez wiele lat turyści nie wiedzieli czemu i komu obelisk służył. Dopiero w końcu maja 2002 roku obelisk naprawiono i wmurowano nową tablicę pamiątkową z inskrypcją w językach niemieckim i polskim. W tłumaczeniu brzmi ona: „Wierny przyjaciel Gór Sowich Carl Wiesen”.

Utrzymanie schroniska i jego dalsza rozbudowa pochłaniało bardzo dużo środków finansowych. Mimo to w okresie międzywojennym oszklono werandę, zbudowano toalety, doprowadzono elektryczność, wybudowano kolejną werandę i murowaną altanę. Eulenbaude posiadało centralne ogrzewanie i bieżącą wodę.

Czasy powojenne schroniska Sowa.

Po wojnie w PRL-u niszczejące schronisko przejął Fundusz Wczasów Pracowniczych urządzając w nim  Dom Wczasowy „Marysieńka”. Na początku lat 90-tych ubiegłego wieku, obiekt został opuszczony i pozbawiony opieki skutkiem czego niszczał popadając w ruinę. W 1994  zrujnowany budynek dawnego schroniska zakupił pan Thomas Herha podejmując się przywrócenia mu dawnej świetności. Po prawie 10 latach – 20 września 2003 r. schronisko otwarto dla turystów. Gospodarzem obiektu schroniska Sowa został – Jacki Kalarus z Nowej Rudy. W 2018 dotychczasowym gospodarzom wypowiedziano umowę dzierżawy, w wyniku czego do końca czerwca 2022 ma nastąpić zamknięcie obiektu. I rzeczywiście – schronisko w końcu lipca 2022 stoi niestety puste.

Od węzła szlaków znajdującego się od południowej strony schroniska zaczynam schodzić zgodnie ze znakami GSS w kierunku południowym. Po kilku minutach zatrzymuję się przy wspomnianym już obelisku Carla Wiesena, który umiejscowiony jest w połowie drogi między schroniskiem „Sowa” a schroniskiem „Orzeł”. Po kilku minutach schodzenia docieram w okolice schroniska „Orzeł”.

Schronisko „Orzeł”.

Położone jest na wysokości 844 m n.p.m., na południowym, stromym stoku Sokolicy przy szlaku z Przełęczy Sokolej na Wielką Sowę.

Schronisko „Orzeł”.

Schronisko zwane dawniej Eulenkoppenbaude a następnie Bismarckbaude stoi tu od 1931 roku. Zbudowane zostało przez mistrza krawieckiego Juliusa Dintera z pobliskiego Sokolca (niem. – Glätzisch Falkenberg).
W czasie budowy pan Dinter i jego synowie dowozili cegły i materiał budowlany zaprzęgiem ciągnionym przez woły. W 1932 roku schronisko Bismarckbaude mogło pomieścić 60 osób w 24 pokojach. Z czasem schronisko stało się na tyle popularne, że rozbudowano je do 40 pokoi i 100 łóżek.

Schronisko „Orzeł” od południa.

Po II wojnie światowej w czasach PRL-u opuszczone schronisko niszczało aż do roku 1950, kiedy to Fundusz Wczasów Pracowniczych zainteresował się obiektem przejmując go i przekształcając w pensjonat. 10 lat później budynek odstąpiono Przedsiębiorstwu Usług Turystycznych „Śnieżnik”.

W roku 1968 oddano go w ajencję rodzinie Dominiaków, którzy po przemianach demokratycznych w Polsce odkupili budynek w 1992 roku i do tej pory nieprzerwanie prowadzą tu schronisko.

Otoczenie schroniska jest częściowo odkryte więc widoki stąd są bardzo ładne.

Widok spod schroniska Orzeł na stoki góry Sokół i Grządki oraz Góry Sowie i Góry Wałbrzyskie (w tle).

Co prawda ograniczają się do kierunków: południowo-wschodniego, południowego i zachodniego, jednak położenie obiektu na stromym stoku pogłębia tylko perspektywę podkreślając wrażenie wysokości.

Widok na południowy wschód.
Widok na południe.

W pozostałych kierunkach widoki przesłaniają zalesione stoki Sokolicy. Tu też – podobnie jak na Wielkiej Sowie – tłoczno więc zatrzymuję się tylko po to aby zrobić kilka zdjęć. Schodząc od schroniska na Przełęcz Sokolą trzeba iść uważnie bo zejście jest strome. Niedaleko od przełęczy, z lewej stronie drogi widoczny jest duży, ładny drewniany budynek. Jest to pensjonat Szyprówka. Nazywany bywa też Chatą Pod Sową. Można tu wynająć pokoje i poczuć się jak w dawnym schronisku oraz smacznie zjeść.

Chata pod Sową.

Przełęcz Sokola (niem. – Falkenberger Pass).

Za Chatą Pod Sową szlak doprowadza do Przełęczy Sokolej, przez którą przebiega droga z Nowej Rudy do Walimia.

Przełęcz ta o wysokości bezwzględnej 754 m rozgranicza od siebie Sokolec i Rzeczkę (dwie letniskowe miejscowości znane z doskonałych warunków narciarskich). Oddziela też Sokolicę (915 m n.p.m.) w masywie Wielkiej Sowy od wzniesienia Sokół (862 m n.p.m.) w masywie Włodarza, wznoszącego się po lewej stronie Walimki.

Okolice Przełęczy Sokolej.

Z przełęczy idę drogą w stronę Walimia tak aby po przejściu nieco ponad 400 metrów skręcić w odchodzącą w lewo drogę. Zaczynam tu podejście trawersując północno-zachodnie stoki Sokoła. Droga wznosi się stromo aż do miejsca, gdzie kończący się asfalt i przechodzi w drogę gruntową. Tu zaczynają się otwarte tereny a po przejściu kilkuset metrów polna droga skręca wyraźnie na północny zachód. Miejsce to nazywane jest Rozdrożem pod Sokołem.

Widok na górę Sokół z drogi do Grządek.

Dalej szlak nie jest wymagający, idzie się lekko i przyjemnie. Często pojawiają się ładne widoki zwłaszcza na zachodnią stronę, przesłaniane rosnącymi drzewami i niewielkimi wzniesieniami. Na wschodzie widać masyw Wielkiej Sowy z widoczną stąd kamienną wieżą i masztem GSM na jej szczycie.

Wielka Sowa z północnych stoków góry Sokół.
Widok na zachód z okolic Grządek.

Na łąkach za niewielkim wzniesieniem zauważam trzy bociany – z pewnością to parka z młodym szukająca pożywienia.

Szlakiem Martyrologii z Grządek do Sztolni Walimskich.

Docieram do miejsca zwanego Grządki gdzie znajduje się węzeł szlaków i mapka terenu. Stąd już szlakiem czarnym będę schodził przez przysiółek Gierzcze Dolne i dalej wzdłuż niewielkiego strumienia zasilającego Walimkę.

Zabudowania przysiółku Gierzcze Dolne.

Zejście bardzo przyjemne, najpierw obfitujące w widoki a następnie, po zagłębieniu się w leśne zarośla i wsłuchiwaniu się w szemrzący potok, bardzo uspokajające.

Nieco dalej zaczynają się Sztolnie Walimskie kompleksu „Rzeczka”, które wydrążone zostały na wschodnim zboczu góry Ostrej.

Po wyjściu z łęgowego lasu osiągam drogę Solokec – Walim, przy której rzuca się w oczy skromna ale zadbana i ładna kapliczka przydrożna z figurką św. Marii. Przechodząc obok ostatnich zabudowań Rzeczki wkrótce docieram do odgałęziającej się wąskiej, asfaltowej dróżki. Z lewej strony na stromo opadających stokach góry Ostra (654 m n. p.m.), widać sporo gnejsowych skał sterczących wśród drzew.

Projekt „Riese” –

(w tłumaczeniu – „Olbrzym”) to kryptonim największego projektu górniczo-budowlanego hitlerowskich Niemiec. W zamierzeniu miał to być system fabryk zbrojeniowych, składających się z części podziemnych i dobrze zamaskowanych nadziemnych aby ustrzec się przed ewentualnymi nalotami aliantów. Kompleks ów budowany był podczas II wojny światowej przez hitlerowskie Niemcy w Górach Sowich i pod zamkiem Książ (niem. – Fürstenstein) na Pogórzu Wałbrzyskim i nigdy nie został ukończony.

Budowę siedmiu kompleksów projektu „Riese”: „Rzeczka”, „Jawornik”, „Włodarz”, „Osówka”, „Soboń”, „Gontowa” i „Książ” rozpoczęto w 1943 roku. Prace projektowe mogły być prowadzone już dużo wcześniej. W początkowym stadium generalnym wykonawcą była utworzona specjalnie w tym celu spółka Wspólnota Przemysłowa Śląsk (niem. – Schlesische Industriegemeinschaft AG).

Do budowy kompleksu „Riese” wykorzystywano pracowników przymusowych i jeńców wojennych, później także więźniów obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Od kwietnia 1944 roku nadzór nad projektem przejęła Organizacja Todt.

Przerwanie prac przy budowie kompleksu „Riese” nastąpiło niemalże w ostatnich dniach wojny, kiedy to wkroczyły w ten rejon oddziały Armii Czerwonej. W efekcie niedokończone podziemia zostały porzucone a wejścia do nich zasypane lub wysadzone. W lasach Gór Sowich pozostało mnóstwo materiałów budowlanych takich jak: worki z cementem, kruszywa, stalowe elementy zbrojeniowe, kable i fundamenty nieukończonych budowli naziemnych.

Kompleks „Rzeczka” – Sztolnie Walimskie.

Jednym z siedmiu kompleksów projektu „Riese” są tzw. Sztolnie Walimskie kompleksu „Rzeczka”.

Po odpowiednich pracach zabezpieczających kompleks „Rzeczka” od 1955 roku udostępniony jest do zwiedzania. Dawniej wchodzenie tam było bardzo niebezpieczne.

Trzy wejścia wykute w gnejsowych skałach wschodniego zbocza Ostrej (niem. – Spitzenberg) prowadzą do równoległych sztolni oddalonych od siebie o około 45 metrów. Między nimi są usytuowane duże hale a długość tuneli wynosi ok. 500 metrów. Większość podziemnych wyrobisk w kompleksie „Rzeczka” jest nieobudowanych. Tylko kilka małych komór przy wlocie sztolni nr 1 zostało wykończonych. W jednym z korytarzy urządzono rekonstrukcję podziemnego torowiska. W innych zebrano różne przedmioty związane z budową obiektu. Nad ziemią zbudowano główną centralę telefoniczną, której węzeł był większy niż wrocławski czy legnicki.

„Riese” wciąż rozpala umysły poszukiwaczy przygód i amatorów historii II wojny światowej. Do dziś nie wiadomo do końca jakie było przeznaczenie budowanych tu podziemi i czemu miały służyć. Przypuszcza się, że mogły mieścić się tu fabryki zbrojeniowe czy też jakieś podziemne laboratoria.

Osobiście nie przepadam za tego typu „atrakcjami” więc zwiedzanie Sztolni Walimskich odpuszczam sobie dość szybko i bez żalu. Wolę to co jest widoczne na powierzchni dlatego przechodzę do mostu Bailey’a.

Most Baileya nad Walimką.

Most ten zamontowano naprzeciw wejścia do Muzeum Sztolni Walimskich. Przerzucony ponad rzeczką Walimką spaja jej strome i oddalone od siebie o około 100 metrów wysokie brzegi. Jego prototyp został skonstruowany w czasie II Wojny Światowej przez angielskiego inżyniera Donalda Baileya.

Most Baileya.

Most nad Walimką jest oryginalną konstrukcją angielską zbudowaną w roku 1943. Prosty w swojej konstrukcji, bardzo łatwy i szybki w montażu. Wojska amerykańskie używały go w Afryce Północnej. W 1944 roku przerzucony do Francji, potem do Holandii a po zakończeniu wojny przekazany wojsku polskiemu gdzie używany był przez saperów z jednostki wojskowej w Lesznie. W 1996 roku zamontowano ten most tutaj aby niewątpliwie stanowił ciekawostkę historyczno-techniczną.

Poniżej mostu obok parkingu znajduje się kamienny obelisk z tablicą pamiątkową poświęcony ofiarom faszyzmu z lat 1939-1945. Dodatkowo, po obu stronach obelisku wznoszą się dwa drewniane krzyże: jeden rzymsko-katolicki, drugi prawosławny.

Dalsza moja droga przebiegała doliną Walimki przez Siedlików. Był on kiedyś oddzielną osadą a obecnie stanowi integralną część Walimia. Zachowało się tu kilka domostw charakterystycznych dla czasów przedwojennych. Dziś trudno określić granicę między dawnymi wioskami ponieważ zabudowa ma charakter praktycznie jednolity i zwarty.

Domy w pobliskim Walimowi Siedlikowie.

To już praktycznie koniec pętli, którą sobie na dzisiaj zaplanowałem.

Zamykam ją w miejscu gdzie żółty szlak odchodzi z Walimia na Jelenią Polanę. Na koniec pozostaje mi tylko jeszcze raz przejść się uliczkami Walimia robiąc kilka zdjęć w innym, popołudniowym oświetleniu.

Potem dojść do samochodu, który zostawiłem niedaleko budynku dawnego Dwóru Schneidera z barokowym portalem, z 1755 roku.

Dawny dwór Schneidera.

Wieczorny koncert jazzowy.

Po całodziennej wędrówce w Górach Sowich wróciłem do Wrocławia. W lipcu odbywają się tu koncerty w ramach Vertigo Summer Jazz Festival. Jestem fanem jazzu więc nie mogłem sobie odmówić aby będąc we Wrocławiu nie pójść chociaż na jeden z tych koncertów. Kilka dni wcześniej kupiłem bilety dla siebie i Mateusza. Mój wybór padł na kameralny koncert, który miał miejsce na 6 piętrze Q Hotelu Plus Wrocław.

Wystąpił wtedy duet Magdalena Zawartko (wokal) i Grzegorz Piasecki (kontrabas) z towarzyszeniem Tomasza Wendta (saksofony: tenorowy i sopranowy) oraz Wojciecha Lubertowicza (bębny obręczowe, dorubuko, udu, duduk). Ten koncert to swego rodzaju relacja z podróży po różnych zakątkach świata, to muzyka inspirowana kulturą innych narodów, smakami i doświadczeniami z podróży. To muzyczna „Wagabunda” – i stąd z pewnością tytuł najnowszej płyty tandemu Zawartko/Piasecki. Bo to właśnie kompozycje głównie z tej płyty grane były na koncercie. Dla mnie koncert był wspaniały – dla Mateusza zresztą też.

Tuż po koncercie poszliśmy na backstage aby kupić najnowszy album Zawartko/Piasecki – zatytułowany „Wagabunda” właśnie. Udało mi się nawet porozmawiać z panią Magdaleną i jej mężem Grzegorzem oraz z panem Wojciechem. Byłem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Mało tego – po koncercie poznałem też Rodziców pani Magdaleny, którzy w czasie koncertu opiekowali się jej dwoma synkami – Leonem i Tymonem. Zjeżdżaliśmy razem windą, po wyjściu z której odbyłem miłą rozmowę z ojcem artystki w drodze po samochody na odległy parking. W efekcie cały ten dzień był dla mnie bardzo przyjemny, udany i wręcz ekscytujący – dlatego też o tym wspominam.

Następnego dnia także poszliśmy na kolejny koncert odbywający się na dachu Galerii Dominikańskiej. Wystąpiła wtedy grupa młodych fascynatów zabawy dźwiękiem – Easy Does. Grali dużo funku ale ten występ jednak nie przypadł nam do gustu. Wyszliśmy po półgodzinnym słuchaniu oddając bilety pewnej młodej parze, bez wątpienia sprawiając im tym radość.

Na koniec mapka z przebiegiem trasy:

Tekst, opracowanie i zdjęcia – Antoni Noga.

4 3 votes
Article Rating

Powiązane zdjęcia:

Subscribe
Powiadom o
guest

7 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Wiesława
Wiesława
2 lat temu

Panie Antoni , a co stało się z Pana ostatnim wpisem o Wyszowatce o ile dobrze zapamiętałam.Takim co to taki fajnie ustawiony manekin na zdjęciu był?
Nie doczytałam , a nie mogę go znaleźć. Gdzie Pan go schował ? Jak trafić?
Pozdrawiam.

Antoni Noga
2 lat temu
Reply to  Wiesława

@Wiesława – musiałem w nim coś zaktualizować. Wpis jest już dostępny – przepraszam za utrudnienia i pozdrawiam.

Last edited 2 lat temu by Antoni Noga
Wiesława
Wiesława
2 lat temu

Panie Antoni ucieszyłam się widząc nowy wpis na blogu. Nie byłam tam więc tym chętniej czytam. Ten opis „bez komentarza” pod zdjęciem z zaśmieconego miejsca , uważam za powściągliwy komentarz na temat, o którym zwykło się krzyczeć!!
Ale tak jest w wielu miejscach w których bywam i to nie tylko w naszej ojczyźnie. Temat jazzu uśmiech na mnie sprowadził. Moja siostra zwykła mawiać ze jazz jest zemstą murzynów na białych za niewolnictwo .
Pozdrawiam i na następne opisy Pana wycieczek liczę.

Antoni Noga
2 lat temu
Reply to  Wiesława

Pani Wiesławo – dziękuję za komentarz:). W ciągu ostatnich kilku miesięcy długo nic na blogu się nie działo – to prawda. Tak się złożyło, że miałem sporo innych, ważnych rzeczy do zrobienia, które pochłaniały mój czas. Kwestia zaśmiecania też mnie bardzo denerwuję i naprawdę nie rozumiem tych ludzi, którzy różnego rodzaju odpadki zostawiają po sobie jak nie przymierzając krowa swoje placki. Różnica jednak jest taka, że te „krowie placki” nie szkodzą środowisku – ba, nawet je użyźniają. Co do jazzu? Powiem tak – odpowiadając również Pani podpisującej się O.L.A. – Wdzięczny jestem bardzo czarnoskórym za ich niewątpliwie ogromny wpływ na… Czytaj więcej »

Paweł
Paweł
2 lat temu

Serwus Antoni. Super opis i świetne zdjęcia, do tego mnie przyzwyczaiłeś. Trzy powroty mam: 1..wróciłem z wakacji. 2..wróciłem po dłuższej nieobecności na Twojego bloga informacją o nowym wpisie zainteresowany 😉 3..wróciłem wspomnieniami do Sztolni Walimskiej. Będąc w Dzierżoniowie „odskok” w to miejsce swego czasu zrobiłem. Z tego co zapamiętałem ,to wiele z tych sztolni powstało od zera jednak znaczną część korytarzy górniczych Niemcy połączyli ze sobą tworząc w taki oto sposób cały kompleks do którego to wykorzystali istniejące już chodniki górnicze z XVII i XVIII wieku. Przyznam – ciekawe to miejsce! Wieża widokowa na Wielkiej Sowie powoduje natomiast u mnie… Czytaj więcej »

Antoni Noga
2 lat temu
Reply to  Paweł

Paweł, dziękuję za uznanie i dobre słowo🙂👍. Zacznę od końca… Jazz nie jest taki straszny jak go co niektórzy malują. Zacznij z nim przygodę a nie pożałujesz. Nie jest jeszcze na to za późno 🙂. Mój syn, który był ze mną na koncercie i wcześniej jazzu nie słuchał był bardzo pozytywnie zaskoczony i bardzo Mu się podobało. Cieszę się, że znów udało mi się przywołać u Ciebie wspomnienia. Dzięki też że swoją wiedzą w temacie sztolni tutaj się dzielisz. Co do wieży ma Wielkiej Sowie żałuję, że była w remoncie bo taka miałem ochotę spojrzeć na prawie całe Sudety. Cóż… Czytaj więcej »

O.L.A
O.L.A
2 lat temu
Reply to  Antoni Noga

Miejsca o których teraz piszesz są mi znane. Czepię się jazzu. Nie jest tajemnicą że powstał w NowymOrleanie w dzielnicy prostytutek co nie jest bez znaczenia jeżeli wczytamy się w historię tego gatunku.Jest dowolnością interpretacyjną i aranżacyjną wykonującego oraz tendencją do improwizacji . Zaznaczam do improwizacji. Jego twórcy , potomkowie niewolników nie znali nut i z tego to wynika. To taki wstęp był. A teraz właściwy komentarz. Każdy koncert jest inny bo i wykonawca zależy jaki ma nastrój i co stworzy bo powtórzyć drugi raz tego nijak nie da rady. Słuchacz też zależy jaki ma nastrój i odbiór czy to… Czytaj więcej »