Tematem niniejszego wpisu jest rowerowa przejażdżka w centralnej części Beskidu Niskiego, którą odbyłem w październiku 2021 roku.
Trasa w formie pętli przebiegała utwardzonymi i gruntowymi drogami poprowadzonymi wzdłuż potoków, dopływów głównej rzeki tej części Beskidu Niskiego – czyli górnej Wisłoki.
Rowerową wycieczkę zacząłem w Kotani, gdzie obok cerkwi zostawiłem swój samochód. Następnie wzdłuż doliny Wisłoki pojechałem do Świątkowej Wielkiej, gdzie skręciłem w dolinkę potoku Krokowiny aby podjechać na przełęcz oddzielającą Mareszkę (801 m n.p.m.) od Uherca (706 m n.p.m.). Z przełęczy zjechałem w okolice cerkwi i cmentarza w Wołowcu skąd doliną potoku Zawoja dostałem się do Nieznajowej. Z terenów tej nieistniejącej wioski łemkowskiej pojechałem dalej przez górną część dawnej wsi Czarne. Po przekroczeniu Wisłoki wjechałem do kolejnej nieistniejącej wsi – Długie. Wznoszącą się szutrową drogą w dórę dawnej wsi dostałem się na przełęcz o tej samej nazwie co wioska. Z Przełęczy Długie przez Wyszowatkę zjechałem w dolinę potoku Ryjak, skąd znów przez kolejną nieistniejąca wioskę łemkowską – Rostajne dotarłem do miejsca, gdzie Ryjak wpada do Wisłoki. Dalej doliną Wisłoki przez Świątkową Małą wróciłem do Kotani. W ten sposób dolinkami rzek i potoków objechałem masyw Uherca oraz bardziej urozmaicony i rozczłonkowany a zarazem mniejszy, masyw Feszówki (658 m n.p.m.) z Debrą (599 m n.p.m.) i Dębem (676 m n.p.m.).
Inspiracją do tej rowerowej przejażdżki był pewien piątkowy wieczór, kiedy to w jasielskim Domu Kultury uczestniczyłem w spotkaniu z pisarzem Andrzejem Stasiukiem. Zaproszenie dostałem od koleżanki, z którą często razem wędrujemy po górach. Andrzej Stasiuk opowiadał o swojej nowowydanej książce „Przewóz”. Nie będę tu rozpisywał się o tej powieści bo nie jest tematem niniejszego artykułu – zainteresowanych zachęcam do kliknięcia w ten link.
Andrzej Stasiuk opowiadał też o innych swoich książkach, o życiu, o teraźniejszości a odpowiadając na pytania – często w formie luźnej rozmowy z słuchaczami – powodował, że spotkanie okazało się ciepłe i bardzo interesujące. Wspomniał też o drodze, którą przyjechał z Wołowca do Jasła (bo trzeba wiedzieć, że mieszka w sercu Beskidu Niskiego, w małej wiosce – Wołowiec) i o tym przez jak urocze miejsca przejeżdżał oraz jak piękne tereny mamy tutaj w okolicy. Trudno się było z tym nie zgodzić! Po zakończeniu spotkania kupiłem jedną z jego książek, oczywiście z autografem i dedykacją autora, przy okazji zamieniając z nim kilka słów. Ta chwila właśnie wywołała u mnie chęć do wybrania się następnego dnia na rowerową przejażdżkę gdzieś po Beskidzie Niskim. Tym bardziej, że pogoda dopisywała bo od kilku dni mieliśmy bardzo piękną – taką typową – „złotą jesień”.
Następnego dnia okazało się, że rano miałem jeszcze coś do załatwienia więc dość późno mogłem wsiąść na rower. W związku z tym musiałem nieco zmienić plany i skrócić trasę. Zapakowałem więc rower na hak swojego samochodu aby podjechać do Kotani i tam przesiąść się na rower. Na miejsce dotarłem w południe i zostawiając samochód przy cerkwi wyruszyłem na rowerową przejażdżkę.
Dawna cerkiew greckokatolicka w Kotani (łemk. Котань).
Warto tu wspomnieć historię jednej z najpiękniejszej cerkwi typu zachodnio-łemkowskiego w Beskidzie Niskim.
Najprawdopodobniej cerkiew ta p.w. świętych Kosmy i Damiana została zbudowana około roku 1782. Wiadomym jest fakt, że w 1763 roku Franciszek Ferdynand Lubomirski wydał akt nadania ziemi pod budowę cerkwi w Kotani. Była ona filialną cerkwią greckokatolickiej parochii w Krempnej. W 1841 roku przeprowadzono remont świątyni o czym świadczy data widniejąca nad wejściem do babińca. Kolejny remont miał miejsce w końcu XIX wieku, następny w latach 30-tych XX wieku. Od 1927 roku, po przejściu większości mieszkańców wsi na prawosławie, obiekt używany był sporadycznie.
Po przesiedleniu mieszkańców w latach 1945-47, co było przyczyną wyludnienia wsi, nieużytkowana i opuszczona cerkiew niszczała. Dopiero po zasiedleniu wioski przez nowych osadników coś zaczęło się wokół niej dziać. W latach 1962–63 doczekała się kapitalnego remontu kiedy to rozebrano ją na części i powtórnie złożono, wymieniając przegniłe elementy konstrukcyjne na nowe. Przywrócono też gontowe pokrycie ścian i wszystkich dachów. Zdemontowano wtedy ikonostas oraz zabrano ruchome wyposażenie cerkwi przewożąc to wszystko do Muzeum Ikon w Łańcucie. Po tym remoncie, od połowy lat 60-tych XX wieku cerkiew użytkowano jako kościół filialny parafii rzymskokatolickiej w Krempnej.
Ponownego remontu dokonano w latach 2001–2004 naprawiając wtedy wieżę nad babińcem oraz poszycia nawy i prezbiterium. W latach 2010-12 powróciła do cerkwi część ikonostasu i wyposażenia. W sumie powróciło 16 ikon: najstarsze pochodziły z 1689 roku, pozostałe z początku XVIII wieku. Umieszczono je ponad przejściem z nawy do prezbiterium. Na wyposażenie cerkwi składają się m.in. nastawa ołtarzowa z kopią ikony Kosmy i Damiana z XVII-w., lichtarze ołtarzowe, feretron, dwie chorągwie i pojedyncze ikony.
Pod względem architektonicznym jest to trójdzielna, drewniana budowla, orientowana (prezbiteruim od strony wschodniej). Nad babińcem wysoka wieża konstrukcji zrębowej o pochyłych ścianach, z izbicą na górze zwieńczoną pozorną latarnią, cebulastą banią i kutym krzyżem. Nad nawą i prezbiterium łamane oddzielne dachy konstrukcji namiotowej zwieńczone niewielkimi baniami ozdobionymi kutymi krzyżami.
Niewielkie lapidarium.
Cerkiew otoczona jest drewnianym ogrodzeniem, nakrytym gontowym daszkiem osadzonym na kamiennej podmurówce. Bramka wejściowa w ogrodzeniu ma kształt drewnianej czworokątnej kapliczki nakrytej czterospadowym, gontowym dachem.
Wokół cerkwi w początku lat 70-tych XX wieku utworzono lapidarium składające się z 22 kamiennych krzyży nagrobnych pochodzących z kilku nieistniejących wiosek Łemkowszczyzny. Zabrano je stamtąd tłumacząc się tym, że w miejscach, w których się znajdowały mogłyby być narażone na zniszczenie.
Utworzenia lapidarium podjął się Olgierd Łotoczko (historyk sztuki, alpinista) na zlecenie Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Rzeszowie. W pracach polegających na odszukiwaniu i zwożeniu obiektów pomagali mu Piotr Wojciechowski (geolog, alpinista), Stanisław Latałło, (alpinista, operator filmowy), Karol Broniatowski (rzeźbiarz) oraz Ewa Mehl (malarka). Powstała w ten sposób stała ekspozycja nagrobnej kamieniarki łemkowskiej sztuki sepulkralnej. W założeniu lapidarium to miało zachować od zniszczenia pamiątki po rdzennej ludności tych terenów. Niestety – równocześnie przyczyniono się w ten sposób do zniszczenia fragmentów krajobrazu kulturowego tej części Łemkowszczyzny. Nie zadbano też o udokumentowanie skąd pochodzą te zwiezione tu kamienne krzyże. Estetycznie też niezbyt ładnie wygląda takie chaotyczne ustawienie krzyży nagrobnych wokół zabytkowej cerkwi.
Obok cerkwi, po jej północnej i wschodniej stronie znajduje się ogrodzony drewnianymi żerdziami cmentarz łemkowski. W 2005 roku Stowarzyszenie Magurycz przeprowadziło remonty, zarówno zachowanych krzyży nagrobnych cmentarza, jak i tych zebranych w lapidarium.
Świątynia ta uznana została jako najbardziej reprezentatywny przykład cerkwi zachodniołemkowskiej i w związku z tym we lwowskim skansenie, w 1991 roku zbudowano jej wierną kopię.
Potok Krokowiny.
Z Kotani zjeżdżam do odcinka drogi wojewódzkiej nr 992 (Krempna – Ożenna) po czym przejeżdżając dwukrotnie mostami nad płynącą tu Wisłoką, udaję się do Świątkowej Wielkiej. Mijam okazałą cerkiew z 1757 roku, pomalowaną kilka lat wcześniej na kolory jakie ją zdobiły w czasach świetności. Stoi ona w odległości około 150 m na lewo od drogi.
Nieco dalej, po prawej stronie tej drogi, na łagodnym stoku wzgórza widoczny jest duży, ogrodzony cmentarz wiejski z wieloma ciekawymi krzyżami nagrobnymi. Nie zatrzymując się przy tych obiektach jadę dalej aby za mostem na Świerzówce skręcić w odchodzącą w lewo drogę. W Świątkowej Wielkiej nie zatrzymuję się bo cele na dzisiejszą wycieczkę mam inne. O Świątkowej Wielkiej a także o Wołowcu, do którego właśnie zmierzam, pisałem już wcześniej więc zainteresowanych informacjami o tych wioskach odsyłam tutaj.
W pobliżu nowego mostu na Świerzówce wpada do niej niewielki potok zwany Krokowiny. Na różnych mapach można znaleźć jego pokrewne nazwy: Krokowy Potok albo Krokowiec.
Ma on swoje źródła na południowo-wschodnich stokach Mareszki, na wysokości około 700 m n.p.m. Świerzówka w tym miejscu płynie na wysokości 410 m n.p.m. Jego długość to tylko 4 km więc można w przybliżeniu obliczyć jego spadek, który wynosi około 290 metrów. Mniejsze dopływy tego potoku zbierają też wodę z północnych stoków Uherca.
Dolinką wyżłobioną przez wody tego potoku prowadzi droga, którą można się dostać na przełęcz między Mareszką (801 m n.p.m.) a Uhercem (706 m n.p.m.). Z przełęczy zaś można zejść do Wołowca lub wejść na Mareszkę (najpewniej szlakiem narciarskim jednak śnieżną zimą nie jest to wskazane dlatego, żeby nie rozdeptywać założonego narciarskiego śladu – Proszę.).
W miarę zbliżania się do granicy lasu dolinka się zwęża. Często na łąkach łagodnych, północnych stoków pasą się krowy.
Po drugiej zaś stronie drogi można dostrzec zdziczałe drzewa owocowe świadczące o tym, że kiedyś były tu łemkowskie domostwa.
Przy granicy lasu stoi drewniany deszczochron w formie namiotu, pamiętający jeszcze lata siedemdziesiąte a może nawet sześćdziesiąte XX wieku. Tutaj też zaczyna się granica Magurskiego Parku Narodowego.
Przełęcz (568 m n.p.m.) między Mareszką a Uhercem.
Pół kilometra od deszczochronu z północnej strony spływa strumień zasilający potok Krokowiny i odgałęzia się droga prowadząca w głąb lasu.
Dalej droga, którą podążam łagodnie się wznosi aby później, od miejsca gdzie kolejny strumień wpływa do Krokowego Potoku „dać popalić” każdemu rowerzyście swoją stromizną. Przed tym stromym odcinkiem kończy się teren MPN-u. W sumie tylko prawie półtorakilometrowy odcinek drogi wiódł przez MPN. Tutaj na przełęczy, na skraju lasu stoi kolejny stary, ale wciąż jeszcze spełniający swoją funkcję, deszczochron – taki sam jak ten poprzedni.
Z przełęczy mamy ograniczony widok na charakterystyczny wierzchołek Kolanina (705 m n.p.m.)
Zaraz za przełęczą nawierzchnia i jakość drogi zmienia się na lepszą. Zbudowana jakiś czas temu łączy się w miejscu zwanym Rondem ze stokówką południowych zboczy Mareszki.
Tu opuszczam drogę odszukując znaków czerwonego szlaku narciarskiego. Po próchniejącej już i oczekującej na wymianę drewnianej kładce przeprowadzam rower nad strumieniem.
Następnie kluczącą wśród drzew ścieżką, potem już po opuszczeniu lasu, między łąkami południowych stoków Mareszki zjeżdżam w okolice cerkwi w Wołowcu.
Z otwartych przestrzeni rozciągają się bardzo ładne widoki na dolinę potoku Zawoja oraz otaczające ją góry i zawsze, gdy tu jestem urzekają mnie te widoki!
Niespodziewane spotkanie przy cmentarzu w Wołowcu.
W pobliżu cerkwi pierwsze na co zwracam uwagę to otoczenie przycerkiewnego cmentarza i cerkwi. Od mojej poprzedniej wizyty tutaj oczyszczono część terenu starego cmentarza z zarastających go krzaków i dość wysokich już samosiejek.
Odsłonięto też nieco i cerkiew tak, że lepiej ją teraz widać oraz naprawiono ogrodzenie wykonując również nową bramę wejściową w ogrodzeniu.
Na starym cmentarzu widać też odnowione i wyremontowane krzyże nagrobne. To zasługa pana Szymona Modrzejowskiego i Stowarzyszenia Magurycz, którzy włożyli w to ogrom pracy.
Finansowo wspierało ich „The Lemko Foundation From Canada” co dokumentuje odpowiednia tablica umieszczona na piaskowcowym obelisku.
Odległy o 200 metrów cmentarz grzebalny też oczyszczono z krzaków i ogrodzono siatką stalową. Zresztą przy cmentarzu stoi kilka samochodów i krzątający się ludzie.
Zerkam w tamtą stronę i dostrzegam pick-upa, którego widziałem wczoraj w Jaśle. I nagle mnie olśniło – musi tu być pan Andrzej Stasiuk. Niewiele myśląc wsiadam na rower i podjeżdżam do tego cmentarza. Rzeczywiście, wśród pracujących przy nagrobku ludzi dostrzegam pana Stasiuka i jego żonę Monikę. Zsiadam z roweru mówiąc głośno:
– Dzień dobry panie Andrzeju. – odwraca się i patrzy na mnie próbując skojarzyć kim jestem. Chwilę to trwa więc ściągając kask rowerowy mówię:
– Rozmawiałem wczoraj z panem po spotkaniu autorskim w jasielskim Domu Kultury. – Wtedy mnie rozpoznał mówiąc:
– O, poznaję teraz. To pan specjalnie przyjechał żeby mnie tu spotkać?
– A skąd mogłem wiedzieć, że właśnie tu pan będzie? Jednak miły to dla mnie przypadek. – I w ten sposób zaczęła się przyjemna rozmowa, której dalej cytował nie będę bo była to już prywatna rozmowa.
Podsumowując mogę z całą pewnością powiedzieć, że pan Andrzej Stasiuk to naprawdę Równy Gość.
Zadowolony i szczęśliwy ze spotkania oraz rozmowy z pisarzem ruszyłem w dalszą drogę.
Z biegiem Zawoi z Wołowca do Nieznajowej.
Z cerkiewnego wzgórza zjechałem do miejsca, gdzie potok Mareszka wpada do Zawoi. Pierwsze domostwo za mostem nad potokiem Mareszka aż mieni się od barw więc nie mogłem tego nie sfotografować.
Tu też spotykam znaki żółtego szlaku PTTK łączącego Folusz z Konieczną.
Wg mnie to jeden z najciekawszych i najbardziej malowniczych szlaków w Beskidzie Niskim. Odcinek tego szlaku, którym dalej będę przejeżdżał zapowiada się emocjonująco bo będę musiał wielokrotnie przeprawiać się z rowerem przez kamieniste koryto Zawoi. Tędy również przebiega odcinek Winnego Szlaku Rowerowego (Małopolskiego) z Koniecznej do Bobowej, którego długość wynosi 117 km.
Mijam przydrożny, kamienny krzyż stojący obok parkingu…
… i nieco dalej, z drugiej strony drogi kolejny – ten z płaskorzeźbą św. Mikołaja na cokole.
Dalej zabudowania dużego gospodarstwa z lewej strony drogi. Tu kończą się zabudowania Wołowca a nieco dalej mam do pokonania pierwszy bród na Zawoi.
Dalej polna dróżka wije się malowniczo wśród nadrzecznych łąk i olsowych zarośli, równolegle do meandrującej Zawoi. Gdzieniegdzie pojedyncze albo w rosnące w grupach stare drzewa owocowe dodają uroku tej dolinie.
Podobnie jak samotny cokół zniszczonego krzyża przydrożnego, na którym właśnie przysiadł ptaszek…
Przy granicy lasu zaczyna się granica Magurskiego Parku Narodowego, która w dalszym ciągu poprowadzona jest równolegle z biegiem Zawoi.
Od tego miejsca zaczyna się przełomowy odcinek Zawoi, która przeciska się między zachodnimi, stromymi stokami Uherca a zboczami bezimiennego wzniesienia 548 m n.p.m.) z przeciwnej strony. Na odcinku tym kilkakrotnie trzeba przeprawiać się na drugi brzeg rzeki co bywa nieraz bardzo emocjonujące. Na szczęście stan wody nie jest zbyt duży więc istnieje możliwość przeprowadzenia roweru bez zamoczenia butów. Trzeba tylko umiejętnie przeskakiwać z kamienia na kamień podpierając się rowerem jak laską 😉 .
Ukryta w lesie kapliczka.
Przy ostrym zakręcie Zawoi, mniej więcej w połowie drogi z Wołowca do Nieznajowej, na wysokiej skarpie stoi murowana kapliczka z końca XIX wieku. To ładnie odnowiona w 2008 roku i zadbana, wymurowana z kamienia, apsydowa kapliczka typu domkowego. Jest ona nakryta dwuspadowym, gontowym daszkiem, zwieńczonym blaszaną, cebulastą banią, ozdobioną kutym krzyżem.
Wnętrze kapliczki zabezpieczone jest kutymi ozdobnie ażurowymi drzwiczkami zamkniętymi na kłódkę. Na ażurowych drzwiczkach umieszczona jest tabliczka z wygrawerowanym napisem w języku łemkowskim. W tłumaczeniu: „Kapliczka – Dzieci Chwalika i współmieszkańcy wsi Nieznajowa”. U stóp frontowej ściany, po lewej stronie wnęki leży połamany, kamienny krzyż.
Wyposażenie wnętrza kapliczki na pewno nie jest oryginalne, czemu nie można się dziwić znając historię tych terenów.
Pierwotnie miała się w niej znajdować kamienna figurka św. Rodziny.
Za kapliczką dróżka znów zbliża się do Zawoi, przez którą ponownie trzeba się dwukrotnie przeprawiać nim wyjedzie się z lasu.
W środowisku ludzi kochających Beskid Niski Nieznajowa jest szczególnie lubiana. Warto więc napisać o niej więcej i poznać jej historię.
Nieznajowa (łemk. Незнайова).
– Początki wsi i trochę historii.
Lokowanie wsi na prawie wołoskim miało miejsce w 1546 roku a zasadźcą był Steczko (Stefan) Olesko ze Świątkowej, który przywilej lokacyjny dostał od króla Zygmunta I Starego. W 1581 r. była to jeszcze osada gdyż funkcjonowały tu tylko dwa 2 gospodarstwa, z których jedno należało do kniazia (sołtysa). W tym czasie wieś należała do starostwa bieckiego, później do rodziny Stadnickich. Od lat 30-tych XVII wieku we wsi pracował folusz i młyn więc rozwijała się szybciej od tego czasu. W 1718 roku z postanowienia króla Augusta II Mocnego wróciła do starostwa bieckiego. Po zajęciu Galicji przez Austriaków jej dzierżawca Wilhelm Siemieński wykupił Nieznajową na własność. Liczyła wtedy 296 grekokatolików i 7 Żydów.
Na początku XX wieku we wsi cztery razy w roku odbywały się duże jarmarki. Ponadto co dwa tygodnie handlowano na mniejszą skalę, głównie bydłem. Okres I wojny światowej był tragiczny dla mieszkańców wsi. Dwukrotnie przechodził tędy front. Najpierw w grudniu 1914 kiedy to wojska rosyjskie zajęły ten teren okupując go. Później w na początku maja 1915 roku kiedy to Rosjanie zostali stąd wyparci przez armię Austro-Węgierską. Ten krótki okres zaowocował prawie całkowitym zniszczeniem zabudowań. Sześć osób podejrzanych o moskalofilstwo wywieziono do obozu koncentracyjnego w Talerhoffie.
Przez chaszcze i łąki górnej części nieistniejącej wsi.
Kilkaset metrów na południe od murowanej kapliczki kończy się las więc wyjeżdżam na otwarty teren, który tutaj nie jest koszony. Wysokich traw, przeróżnych chaszczy, krzaków i samosiejek jest tutaj dużo. Sporo tu też zdziczałych drzew owocowych świadczących o tym, że do tego miejsca sięgały dawniej zabudowania Nieznajowej. Polna droga też już praktycznie zanikła bo od dawna nie była używana – pozostała raczej wąska ścieżynka.
Nieco dalej, po przeprawieniu się – nie pamiętam dokładnie który to już raz – przez Zawoję, pojawiają się połacie łąk i pierwsze kamienne krzyże. Niestety, po niektórych zostały tylko fragmenty porozbijanych w latach powojennych cokołów i postumentów.
Większość z nich jest już ładnie odnowiona i wyremontowana. Ogrodzone są drewnianymi żerdziami wspartymi na drewnianych kołkach. Takie ogradzanie drewnianymi żerdziami przydrożnych krzyży to inicjatywa Stowarzyszenia Rozwoju Sołectwa Krzywa.
Tu na chwilę wrócę do dalszej historii Nieznajowej:
Nieznajowa – lata po I wojnie światowej.
Rok po zakończeniu pierwszej wojny światowej Nieznajową i okoliczne wioski wykupił hr. Aleksander Skrzyński. W roku 1928 zdecydowana większość mieszkańców przeszła na prawosławie i wtedy zaistniała potrzeba wybudowania prawosławnej świątyni. Trzeba wiedzieć, że wyznawcy prawosławia nie mogli korzystać z greckokatolickiej cerkwi, która stała tu od 1780 roku. Wybudowano więc szybko w 1930 roku tymczasową kaplicę prawosławną nazywaną czasownią. Stanęła ona naprzeciw starej cerkwi, oddzielona od niej budynkiem szkoły.
Mimo znacznych zniszczeń wieś szybko odbudowano tak, że w latach trzydziestych pracowały tu dwa tartaki. Jeden z nich ulokowany w zakolu Wisłoki 800 m, powyżej ujścia Zawoi i prowadził go Polak o nazwisku Dobrzański, który zainstalował prądnicę napędzaną wodą i produkował prąd. W roku 1945 Niemcy wysadzili tartak i dom mieszkalny. Ocalał jedynie młyn umieszczony w podziemiach. Po wojnie Dobrzański odbudował dom, w którym zamieszkał. Zmarł 4 grudnia 1967 roku a jego dobytek spłonął 11 lat później. Drugi tartak należał do Żyda (pozostałości ruin znajdują się nad Wisłoką w stronę Rostajnego, niedaleko dawnego placu targowego). Tu też działała prądnica ale tą napędzał kocioł parowy. Podobnie i tu przy tartaku działał młyn. Tartak zniszczony został już na początku wojny, w 1939 roku.
We wsi była też prowadzona przez innego Żyda karczma. Stała ona w pobliżu ujścia Zawoi do Wisłoki, niedaleko kapliczki z 1925 r. Działała poczta, młyny i dwa sklepy, był też posterunek policji, jednoklasowa szkoła, czytelnia im. Kaczkowskiego i leśniczówka. Wieś w 1936 roku zamieszkiwało 220 Łemków wyznania prawosławnego i 6 greckokatolickiego, żyło tu też 20 Polaków i 3 Żydów.
Po II wojnie światowej w 1945 zdecydowana większość prawosławnych mieszkańców w wyniku sowieckiej agitacji wyjechała na tereny dzisiejszej Ukrainy. Pozostałych wysiedlono w ramach akcji „Wisła” za ziemie zachodnie. Kilka osób deklarujących narodowość polską przeniosła się do pobliskiej wsi Czarne. W wyniku wysiedleń Nieznajowa całkowicie opustoszała.
W 60-tych XX wieku na terenie opuszczonej wioski prowadzone były wypasy owiec przez górali z Podhala. Równocześnie PGR z Jasionki też prowadził tu swoją działalność. W końcu lat 60-tych zaczął „gospodarować” tu Zakład Karny czego skutkiem było dewastowanie i niszczenie pozostałości domostw, cerkiewnej wieży, która stała tu do roku 1973, (cerkiew unicka zawaliła się wcześniej bo w 1964 roku), jak i wielu kamiennych krzyży i kapliczek. Zakład Karny działał to do roku 1981.
Wracając do teraźniejszości:
Jedną z kapliczek, do której właśnie dotarłem, stojącą wcześniej nieopodal brzegu Zawoi przeniesiono podczas remontu w bezpieczniejsze miejsce po to aby nie zagrażało jej podmycie przez wody meandrującej Zawoi. Kapliczka ta pochodzi z 1913 roku, ufundowana – jak udało mi się odczytać – przez Iwana i Teklę ??doriak. Za stalowymi, oszklonymi drzwiczkami znajduje się figurka Matki Boskiej.
Gruntowa droga jest tu już wyraźna, odciśniete są też koleiny traktorowych kół bo okoliczne łąki bywają koszone. Jadąc, a tym bardziej idąc nią, można zauważyć wyraźne miejsca, w których stały domy.
Wskazują też na to liczne drzewa owocowe, pozostałe po dawnych przydomowych sadach, miejsca po obejściach i tarasy.
Ze względu na takie pamiątki po dawnych mieszkańcach oraz mijane przydrożne krzyże przejeżdżam przez te tereny bardzo niespiesznie, zatrzymując się co kawałek przy kolejnych obiektach i fotografując je często.
W taki to właśnie sposób dojeżdżam do miejsca, gdzie wśród wysokich drzew znajduje się ogrodzony żerdziami cmentarz z cerkwiskiem. Oczywiście zatrzymuję się tu na dłuższą chwilę aby dokładnie zobaczyć ten zabytkowy obiekt.
Nieznajowska cerkiew greckokatolicka, która nie przetrwała.
Greckokatolicka cerkiew p.w. świętych Kosmy i Damiana zbudowana została w 1780 roku. Niestety, ta jedna z najpiękniejszych cerkwi na Łemkowszczyźnie nie przetrwała do dzisiejszych czasów. Jej budowniczym był mistrz ciesielski Teodor Rusinka pochodzący z wioski Varadka leżącej po drugiej stronie Karpat (czyli dzisiejszej Słowacji). Był on także (wraz z Dimitrem Dekowekinem) budowniczym pięknej wieży nad babińcem cerkwi w Owczarach (Rychwałd), która daje wyobrażenia jak mogła wyglądać ta wieża cerkwi w Nieznajowej, bo była do tej z Rychwałdu bardzo podobna. Budowę wieży rychwaldzkiej cerkwi ukończyli oni w 1783 roku a więc trzy lata po wybudowaniu nieznajowskiej cerkwi.
Była to cerkiew trójdzielna, konstrukcji zrębowej a wieża konstrukcji słupowo-ramowej. Prezbiterium i nawa nakryte były łamanymi uskokowo dachami. Dachy, także i wieży zdobiły cebulaste blaszane banie, powyżej których umieszczono pozorne latarnie. Wszystkie trzy dachy zdobiły kute krzyże. Skośne ściany wieży, podobnie jak wszystkie dachy pokryte były gontem.
Nieużytkowana praktycznie od 1930 roku, kiedy to przeniesiono z niej wyposażenie do prawosławnej czasowni, i sukcesywnie niszczona w czasach PRL-u cerkiew zawaliła się w roku 1964. Jej wieża przetrwała prawie dekadę dłużej. Z cerkwi tej zachowały się polichromowane odrzwia, które obecnie znajdują się w muzeum cerkwi w Bartnem. Ocalił je pan Józef Madzik, opiekun bartniańskiej cerkwi, w której można obecnie ten drewniany, bogato zdobiony portal oglądać.
Cerkiew prawosławną rozebrano wcześniej bo około roku 1956.
Nieznajowa – Przycerkiewny cmentarz i cerkwisko.
Cmentarz i cerkwisko ogrodzone są drewnianymi żerdziami wspartymi na drewnianych słupkach. Po lewej stronie za bramką wejściową cmentarza, w wyżłobionej w pniu wysokiego jesionu wnęce, rzuca się w oczy czarna tabliczka. Wiele lat temu ktoś w taki oto sposób upamiętnił swoich przodków. Na tablicy wygrawerowany jest napis w języku polskim. Tabliczkę powoli wchłania żyjące i rosnące wciąż drzewo.
Na cmentarzu obok zachowało się 11 kamiennych nagrobków. Wśród nich można odnaleźć nagrobek wykonany przez znanego, miejscowego artystę Iwana Szatyńskiego. Są tu także nagrobne krzyże wykonane przez artystę z Bartnego – Wasyla Graconia. Nie wszystkie jednak są kompletne. Wielu też ngrobnych krzyży tutaj brakuje. Najprawdopodobniej kilka z nich zostało zabranych do lapiderium w Kotani – o którym to lapidarium pisałem na początku tego artykułu.
W 1986 roku przeprowadzono pierwsze poważne remonty krzyży tego cmentarza. Remontem zajęło się się Towarzystwo Opieki nad Zabytkami z Warszawy.
Na ogrodzonym terenie oprócz cmentarza znajduje się też miejsce po cerkwi greckokatolickiej. W centrum tego miejsca znajduje się obecnie miniaturowa replika tej cerkwi ustawiona na kamiennych blokach. Można więc przekonać się jak ona wyglądała.
Kilkaset metrów od cmentarza w kierunku Zawoi i na północ od jej ujścia do Wisłoki widać z daleka niekompletną kapliczkę. Podjeżdżam do niej przez łąkę aby i ją sfotografować po czym wracam do drogi, którą dojeżdżam do ostatniego już brodu na Zawoi.
Przeprawiając się przez bród można dostać się na lewy brzeg rzeki gdzie zabudowania Nieznajowej ciągnęły się w dolinie Wisłoki płynącej w stronę Rostajnego. Tuż za brodem Zawoja wpada do Wisłoki zasilając ją i kończąc tu swój bieg.
Nieznajowa – (w dolinie Wisłoki).
Po drugiej stronie brodu na Zawoi do niedawna stał jeszcze jeden z dwóch budynków Nieznajowej, który spłonął 28 sierpnia 2018 roku. Był to niewielki domek należący do MPN, przeniesiony tu z Lipnej gdzie używany był tam wcześniej przez wojsko. Drugi budynek, który na szczęście ciągle stoi na prawym brzegu Wisłoki to znana wszystkim miłośnikom Beskidu Niskiego – „Chatka w Nieznajowej”.
W tej części dawnej wsi ciągnącej się wzdłuż Wisłoki w stronę Rostajnego zachowało się kilka kolejnych pamiątek. Pierwszą jest piaskowcowy krzyż z figurą ukrzyżowanego Chrystusa z 1894 roku, nieopodal którego stał drewniany budynek, który spłonął.
Dalej widzimy symboliczne „Drzwi do Zaginionego Świata” (z numerem 36) podobne do tych z nieistniejących, łemkowskich wsi: Radocyny, Czarnego, Lipnej i Długiego. Te drzwi to projekt artystki i animatorki kultury z Gorlic, pani Natalii Hładyk. Za nimi kapliczka wnękowa z 1925 roku, ponad wnęką na cebulastej bani stoi kamienny krzyż.
Jeszcze dalej w kierunku wschodnim kolejny krzyż. Jego autorem jest niewątpliwie Iwan Szatyński. Niestety brakuje tu figurki Chrystusa – bardzo podobny krzyż Szatyńskiego znajduje sie na nieznajowskim cmentarzu. Ostatnim, bez wątpienia najpiękniejszym ocalałym obiektem jest kapliczka z wyrzeźbioną w kamieniu Św. Rodziną umieszczoną na postumencie, na którego ścianach znajdują się ciekawe płaskorzeźby świętych.
Po prawej stronie drogi znajdował się rozległy plac targowy, a przy końcu wsi, nieopodal Wisłoki można odszukać ruiny tartaku, który był wasnością miejscowego Żyda.
W górę Wisłoki z Nieznajowej do Czarnego.
W dalszą drogę z Nieznajowej udaję się do Czarnego, najpierw jadąc lewą (orograficznie) stroną Wisłoki. Po przeciwnej stronie rzeki stoi niewielki drewniany budynek należący dawniej do Nadleśnictwa Gorlice – Zagórzany. Chylącą się ku upadkowi chatą zainteresowali się studenci z 18 Koła PTTK przy Wydziale Fizyki Technicznej i Matematyki Stosowanej Politechniki Warszawskiej. Wydzierżawili oni w 1989 r. od Nadleśnictwa budynek na 50 lat, z myślą o przeznaczeniu go na schronisko turystyczne. Po niezbędnym remoncie i powołaniu do życia w 1991 roku Stowarzyszenia Miłośników Nieznajowej opiekującego się chatką, schronisko zaczeło działać.
Po przejechaniu około 400 metrów droga krzyżuje się z Wisłoką. Znajduje się tu bród, którym można się przeprawić na drugi brzeg ale tym razem na pewno nie suchą nogą. Wody w Wisłoce jest więcej niż w Zawoi.
Rezygnuję więc z przeprawy korzystając z alternatywnej drogi, którą jest odcinek stokówki łaczącej Czarne z Wołowcem. Na początku czeka mnie stromy ale niezbyt długi podjazd. Potem dłuższe wypłaszczenie i zjazd w dolinę Wisłoki w górnym skraju nieistniejącej wioski łemkowskiej Czarne.
Omijam w ten sposób kilka brodów, które musiałbym pokonywać jadąc przełomowym odcinkiem Wisłoki, która wije się tu między południowymi stokami Żydówki (679 m n.p.m.) a Debrą (599 m n.p.m.).
Południowym skrajem Czarnego.
Wyjeżdżając z lasu na otwarty teren mijam z prawej strony dwa pasące się konie i stojącą nieco dalej charakterystyczną, murowaną z kamienia kapliczkę domkową z XIX wieku.
Po lewej stronie mijam ogrodzony teren. Dalej skrzyżowanie gruntowych dróg. Tutaj skręcam w lewo mijając po lewej stronie wjazd na prywatny teren. W starym drewnianym budynku mieści się pracownia ceramiczna, w której p. Jerzy Szczepkowski organizuje letnie warsztaty ceramiczne. Ponadto jest tu też możliwość przejażdżek konnych.
Dawna wieś Czarne, o której pisałem tutaj ciągnęła się w wąskiej dolinie potoku (dopływu Wisłoki) w kierunku północno-zachodnim, w stronę Jasionki, z którą to wsią Czarne graniczyło.
Ja jednak jadę na południe w stronę Radocyny, do miejsca gdzie Czarne graniczyło z kolejną nieistniejącą już wioską łemkowską – Długie. Granicą tą była Wisłoka, którą można obecnie przekroczyć albo przejeżdżając przez bród, albo przejść drewnianą kładką. Dziwne? – ale jest tu wyjątkowo pusto o tej porze dnia.
Droga na Przełęcz Długie.
Tuż za Wisłoką, po lewj stronie drogi, na skraju olsowego zagajnika znajduje się cmentarz łemkowskiej wsi Długie.
Dalej, na stoku łagodnego wzgórza widoczny z daleka Cmentarz nr 44 – Długie. Powstał około 1915 roku, po przejściu frontu w czasie I wojny światowej. Niedawno, bo w 2018 roku, w wyniku remontu przywrócono jego dawne wymiary, kształt i wygląd.
Powyżej cmentarza znajdowała się cerkiew greckokatolicka, którą rozebrano w 1956 roku.
Początkowo łagodnie, później nieco stromiej wspinająca się szutrowa droga prowadzi przez tereny nieistniejącej wsi łemkowskiej Długie. Po drodze dość liczne kapliczki i przydrożne krzyże. Także i tu ustawione są symboliczne „Drzwi do Zaginionego Świata”. Poniżej drogi w wąskiej dolince spływa do Wisłoki potok Dłużanka, gdzie w kilku miejscach bobry utworzyły tamy i żeremia. Z drogi rozciągają się ładne widoki na okolicę.
Ponieważ dość dużo czasu spędziłem w Nieznajowej a dzień w październiku nie jest już długi, muszę więc się pospieszyć. Nie będę miał w związku z tym czasu na zatrzymywanie się tutaj zbyt często.
Byłem tu kilkakrotnie, ostatnio nawet niedawno o czym pisałem już na blogu, więc nie będę się tu powtarzał. Jeśli więc kogoś interesuje co tu ciekawego można spotkać i jaka była historia tej niewielkiej ale pięknie położonej wioski odsyłam tutaj. Opisałem tam również kolejną wioskę, przez którą też podczas tej wycieczki będę przejeżdżał, czyli Wyszowatkę.
Nie wypada tu nie wspomnieć o bardzo charakterystycznym krzyżu z dodatkową parą rąk, stojącym na ziemi Sabatowiczów w górnej części dawnej wsi.
Droga cały czas się wznosi aż do przełęczy , która była naturalną granicą między wioskami Długie i Wyszowatka.
Łagodna Przełęcz Długie osiągająca wysokość bezwzględną ok. 550 metrów stanowi najniższe obniżenie w długim ramieniu ciągnącym się z południa od Dębi Wierchu (664 m n.p.m.) poprzez bezimienny wierzchołek (642 m n.p.m.) do szczytu Dąb (676 m n.p.m.) na północy. Oddziela ona też od tereny po nieistniejącej wiosce łemkowskiej Długie od zamieszkałej wsi Wyszowatka.
Przez Wyszowatkę do doliny Ryjaka.
Na przełęczy zatrzymałem się na chwilę przy przeznaczonej do tego celu wiacie turystycznej na krótki posiłek.
Także po to, żeby włożyć na siebie coś cieplejszego bo zaczynało się już szybko ochładzać.
Z Przełęczy Długie, zjechałem do Wyszowatki gdzie zatrzymałem się kilka razy aby zrobić zdjęcia.
Następnie już bez zatrzymywania się zjechałem do doliny potoku Ryjak (dopływu Wisłoki).
Tu skręciłem w lewo, w drogę łączącą Grab z Krempną. Po przejechaniu około ośmiuset metrów wjechałem w zwężającą się dolinę ograniczoną z obu stron lasami. Ponieważ słońce chyliło się ku linii horyzontu to droga tutaj była już mocno zacieniona i bardzo szybko zrobiło się zimno, co w konsekwencji zmusiło mnie do szybszej jazdy.
Potok Ryjak, którego doliną poprowadzona jest droga z Ożennej do Krempnej wypływa z zachodnich stoków Wierchu nad Tysowym (713 m n.p.m.). Jego pozostałe cieki zbierają wody z Przełęczy Kuchtowskiej i z północno-wschodnich stoków Czeremchy. Płynie przez Ożenną, Grab i Rostajne aby nieopodal mostu na Wisłoce, przy odgałęziającej się drodze do Nieznajowej, zakończyć swój bieg uchodząc do Wisłoki. Długość Ryjaka wynosi 12,4 km.
Po minięciu przełomowego odcinka potoku Ryjak, z lewej strony drogi wyłania się pierwszy, przydrożny krzyż ogrodzony drewnianymi palikami. Podjeżdżam więc do tego stojącego na skraju lasu łemkowskiego krzyża. Jego frontowa strona odwrócona jest do przebiegającej obecnie drogi tyłem co z pewnością dowodzi, że dawna droga wiejska musiała przebiegać nieco inaczej. Prawdopodobnie dotąd też musiały sięgać południowe skraje wsi Rostajne.
Rostajne (łemk. Ростайне).
Rozstajne – bo tak obecnie pisze się tą nazwę dawnej wsi – to teraz tylko puste przestrzenie pozostałe po wysiedleniu ludności łemkowskiej, co miało miejsce w latach 1945-47. Tereny dawnej wsi należą obecnie do powstałego w 1995 roku Magurskiego Parku Narodowego, jednakże droga wojewódzka nr 992 z Jasła do Ożennej, przecinająca dolinę z północy na południe, została z terenu parku wydzielona. Co do nazwy wsi – prawdopodobnie wywodzi się ona od rozstaju dróg.
Pierwsza wzmianka o wsi pojawić się miała (wg ks. Sarny w „Opisie powiatu jasielskiego”) już w 1541 roku, kiedy to kasztelan sanocki Andrzej Stadnicki, wraz z innymi wsiami zakupił Rostajne od braci Jana i Czesława Wojszyków – właścicieli Nowego Żmigrodu. W 1581 wieś należała do Mikołaj Stadnickiego, później podobnie jak sąsiednie wioski do kolejnych właścicieli Nowego Żmigrodu. Od XVIII wieku często zmieniali się właściciele wsi. W kolejności byli nimi rodziny Lubomirskich, Wiśniowieckich, Siemieńskich, Lewickich i w końcu hrabina Franciszka Potulicka. Po I wojnie światowej wioskę, podobnie jak sąsiednią Nieznajową, kupił hrabia Aleksander Skrzyński z Zagórzan.
W pierwszej fazie Wielkiej Wojny wieś została podpalona przez wycofujących się austro-węgierskich żołnierzy. Spłonęła również wtedy zbudowana w 1791 roku cerkiew greckokatolicka razem z plebanią a miejscowa ludność pozbawiona domów ukrywała się w ziemiankach lub koczowała w innych wioskach. Mimo, że większość mieszkańców sąsiednich wiosek przechodziła masowo na prawosławie, to zdecydowana większość mieszkańców Rostajnego pozostała przy wyznaniu greckokatolickim. Przykładowo – w 1936 roku mieszkało tu 298 Łemków wyznania greckokatolickiego, 40 prawosławnego i 7 Żydów wyznania mojżeszowego, podczas gdy w sąsiednich wioskach bywało odwrotnie.
Jesienią 1944 roku, w czasie operacji dukielsko-preszowskiej stacjonowały tu niemieckie oddziały w związku z tym miejscową ludność wysiedlono na tereny sąsiedniego pow. gorlickiego. Przygotowywano się tu do obrony, jednak do wiekszych walk tutaj nie doszło bo Niemcy w porę się stąd wycofali. Po zakończeniu wojny, w 1945 roku większość mieszkańców wsi mamionych obietnicami lepszego życia wyjechało za wschodnią granicę. Pozostało tylko 11 osób, które dwa lata później zostały stąd wysiedlone w ramach akcji „Wisła”. Przez kilka miesięcy po zakończeniu wojny w okolicy działały bandy UPA ale do większych starć tu nie dochodziło.
Po wysiedleniu mieszkańców na rozległych stokach Feszówki i sąsiednich wzgórz wypasano owce z Podhala. Do połowy lat 90-tych XX wieku wypalano tu też węgiel drzewny można było wtedy zobaczyć dymy wydobywajace się z retortów, których było tu podobno 7.
Rostajne – Doliną Ryjaka przez nieistniejącą wieś.
Następny krzyż a właściwie to sam częściowo rozbity cokół stoi również po lewej stronie drogi. Z pewnością był na nim zamontowany metalowy krzyż, którego próżno dziś szukać. Widnieje na nim data 1894. Obok krzyża MPN wystawił drewniany deszczochron.
Kolejny, trzeci już krzyż stoi około 200 metrów od schronu, także po tej samej stronie drogi. Podobnie jak wcześniejsze ogrodzony jest drewnianymi żerdziami wspartmi na drewnianych palikach. Widnieje na nim data 1901 r.
Po prawej, wschodniej stronie drogi znajduje się cmentarz wiejski. Jak wiele opuszczonych cmentarzy na Łemkowszczyźnie tak i on trwał w ciągu kilkudziesięciu lat w bardzo opłakanym stanie.
Obecnie można doliczyć się tutaj dziewięciu krzyży nagrobnych, w tym kilka uszkodzonych. Jeden z zachowanych nagrobków jest prawdopodobnie dziełam kamieniarskiego mistrza Iwana Szatyńskiego. Wskazuje na to styl, w jakim ten nagrobek jest wykonany.
Iwan Szatyński przybył do Rostajnego z Dobromila w 1911 roku ale jego pobyt tutaj nie trwał długo. Po spaleniu wioski przez węgierskich żołnieży w 1914 roku przeniósł się do sąsiedniej Nieznajowej i tam stworzył większość swoich dzieł. W Rostajnem pozostał jego syn Wołodymyr, który również zajmował się kamieniarstwem.
Około 150 metrów od cmentarza znajduje się miejsce, gdzie stała cerkiew greckokatolicka. Pierwszą cerkiew p.w. Kosmy i Damiana zbudowano w 1791 roku i stała we wsi do roku 1914, kiedy to uległa spaleniu. Po wojnie, w 1921 roku w miejscu poprzedniej wybudowano nową cerkiew również greckokatolicką i pod tym samym wezwaniem. Przetrwała ona II wojnę światową ale po deportacji mieszkańców, kiedy wieś opustoszała i nikt o nią nie dbał, zaczęła popadać w ruinę i została rozebrana w 1953 roku. Obok cerkwi istniał też przycerkiewny cmentarz po którym także nie ma dziś śladów.
Ostatnio dowiedziałem się, że na cerkwisku ma zostać zbudowana niewielka drewniana kaplica – więcej o tym projekcie można przeczytać tutaj.
Na wysokości cmentarza ale po zachodniej stronie drogi pasie się liczne stado krów. Właśnie w drodze do Rostajnego wyprzedził mnie pewien pan jadący samochodem, którego spotkałem w Wyszowatce. Przyjechał tutaj doglądnąć te pasące się krówy.
Czwarty krzyż znajduje się nieco dalej od drogi, w głębi pastwiska. Podobnie jak ten pierwszy, również i on stoi tyłem do dzisiejszej drogi. Nie podchodzę do niego bo jest tu bardzo grząsko i nie chcę sobie przemoczyć butów – jest na to za zimno.
Jadę więc dalej – do ostatniego z pięciu zachowanych tu przydrożnyh krzyży. Jest on łudząco podobny do tego trzeciego, widać jego twórcą był ten sam kamieniarz. Krzyż ten pochodzi także z roku 1901. Inni są tylko wymienieni na tabliczkach fundatorzy.
Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że wszystkie te krzyże ustawione były po tej samej, zachodniej stronie drogi. To jednak nie jest prawdą, bo trzeba wiedzieć, że droga w tamtych czasach przeniegała nieco inaczej – a przydrożne krzyże stawiane były zawsze frontem do drogi. Natomiast wszystkie te 5 krzyży są obecnie w taki sam sposób ogrodzone.
Po drugiej stronie drogi gdzieś na wysokości ostatniego krzyża stoi jeszcze budynek dawnej bacówki.
Kapliczka prawosławna z Rostajnego.
Około 400 metrów od bacówki wjeżdżam na most nad Wisłoką. Za mostem Wisłoka skręca ostro na północ przyjmując w tym miejscu swój prawobrzeżny dopływ – Ryjak. Również za mostem ale w kierunku zachodnim odgałęzia się droga do Nieznajowej.
Nieopodal zaczyna się niewielka polanka, na początku której z prawej strony drogi stoi niewielka kapliczka domkowa. Jest to wymurowana z kamienia łamanego kapliczka apsydowa z dwusadowym dachem krytym gontem, który zdobi cebulasta bania z prawosławnym krzyżem na szczycie.
Nad drewnianymi drzwiami a pod wnęką poddasza jeszcze kilka lat temu widniała data 1928. Po ostatnim „face liftingu” kapliczki data to została zakryta tynkiem. Czytałem kiedyś na portalu „Beskid Niski i Pogórze” w artykule Dariusza Zająca o Rostajnem gdzie wspominał, że rok 1928 uważany za datę budowy jest być może błędny. Prawdopodobna data budowy kapliczki, odczytana podczas inwentaryzacji małych obiektów sakralnych, którą w 1980 roku prowadził p. Tadeusz Łopatkiewicz to 1922. Nie mnie to rozstrzygać. Podczas ostatniego remontu wycięto też drzewko, które rosło bardzo blisko południoewej ściany kapliczki i które jej zagrażało. Sosnę, która rośnie nieco dalej zachowano – i dobrze!
Obecnie kapliczką opiekuje się Parafia Prawosławna z Bartnego, która w czerwcu każdego roku odprawia tu nabożeństwo.
Po obejrzeniu kapliczki także i w środku – bo drzwi nie były zamknięte – wsiadłem na rower i pojechałem do Kotani. Zatrzymałem się tylko na momencik bo nie mogłem sobie odmówić aby z mostu nie sfotografować mojej ulubionej rzeki Wisłoki.
Po tym zdarzeniu już bez zatrzymywania się pojechałem do Kotani. Tam założyłem rower na hak i wróciłem do domu.
Na koniec mapka z z dokładnym przebiegiem trasy, którą zarejestrował LocusMap Classic.
Napisał, zredagował i własnymi zdjęciami zilustrował – Antoni Noga.
Pomocna literatura:
–Beskid Niski – przewodnik dla prawdziwego turysty. – wyd. Rewasz
–Opis Powiatu Jasielskiego pod względem geograficzno – historycznym. Napisał ks. Władysław Sarna w 1907 r.
–Rusini znad Górnej Wisłoki – Artur Bata
Nie jestem jakimś homo-zadupia-sapiens czy umarły za życia ale szukam inspiracji poza utartymi szlakami.
Dużo moich znajomych uwielbia
Egipt,Tucje,Kube i inne stany ,a mnie po wyprawach w te miejsca
odechciało się wyjazdow. Szukam więc.Myślałem że może u Ciebie coś znajdę.
Tutaj jednak zanudziłbym sie na smierć. Niby spokój niby wieś niby powietrze dobre do oddychania ale nie!
Może te cmentarze może te krzyże może te cerkwie może to że dzisiaj środa popielcowa w nastrój na nie dla tych miejsc mnie wprowadziły.
Waldek – dziękuję za komentarze i za Twoje spojrzenie na mojego bloga. Rozumiem – nie każdemu odpowiada taki sposób spędzania wolnego czasu i odpoczynku od szarej codzienności. I bardzo dobrze bo gdybyśmy wszyscy interesowali się tym samym to zanudzilibyśmy się na śmierć. Chciałbym jednak podpowiedzieć, że na tym blogu są też wpisy pokazujące zupełnie inne miejsca, inne spojrzenie na nie i inny sposób spędzania czasu niż to, do którego napisałeś komentarz. Cóż mogę jeszcze powiedzieć? – Jest tyle różnych i ciekawych blogów … Pozdrawiam i życzę sukcesów w szukaniu inspiracji do Twoich podróży małych lub dużych 🙂 👍.
Odwiedzenie tych miejsc nigdy nie było moim marzeniem. Opis rowerowej wycieczki w Twoim wykonaniu sprawia, że poczułem się jakbym tam był. Akcja wpisu długa , toczy się wolno niczym w filmach z lat 70-tych. Nie ma tu krótkich cięć i obrazu z kilku obiektywów naraz :/ Ale może tak być musi bo to tereny z historią.Tragiczna przeszłość tych ziem jest tutaj widoczna. Co rusz usiana cmentarzami. Na trasie wycieczki panuje spokój. Ludzi brak. Gapić się więc wypada albo w las albo w krajobraz. Kiedyś wyczytałem, że to tereny w których introwertycy i nieśmiali są mile widziani… Hmm.. Na koniec może… Czytaj więcej »
Paweł – wiem, że preferujesz nieco inny rodzaj turystyki i zwiedzania ciekawych miejsc. Dziękuję też, że potrafisz przeczytać moją relację sposób, który pozwala Ci chociaż w wyobraźni znaleźć się w odwiedzanych przeze mnie miejscach. To miłe dla mnie 🙂 Akcja toczy się wolno, bo takie miała założenie – to po pierwsze. Po drugie – podobnie jak i Ty mam już swoje late i nigdzie mi się już spieszy (wspomniany już kiedyś przez Ciebie szwedzki LAGOM). Po trzecie – od dawna już nie mam sportowych ambicji i nie bawi mnie jazda tylko dla samej jazdy, z językiem na brodzie i z… Czytaj więcej »
Niech tam panie Antoni ekstrawertycy Krupówki i Monciak zdobywają, a Pan niech spokojnie drepta po uboczach. Nie ma się co spieszyć za czym gonić. Co nam miało uciec to już uciekło. Ja Busko Zdrój i okolice lubię.Pozdrawiam Wiesława
Wiesia – Dziękuję za wsparcie. Pozostaję przy swoim 🙂 .
Okolice Buska Zdroju też piękne muszą być. W Busku Zdroju nie byłem jeszcze – przejeżdżałem wiele, wiele razy trasą z Tarnowa w stronę Kielc i dalej, ale zawsze (z braku czasu) zostawiałem to miasto na uboczu.
Pozdrawiam.